Podążając śladami Politycznych Kassandr, wstąpiłem do piekieł, czyli do blogu profesora Krzysztofa Rybińskiego, do którego webcastu nawiązałem w jednym z poprzednich artykułów. Oto link blogu, jeżeli ktoś jest zainteresowany:
Oprócz artykułów, które oddają się całkowitemu straszeniu nas, Polaków (tak przynajmniej niektórzy to widzą), można znaleźć tam wiele ciekawych rzeczy i stwierdzeń, jeśli to kogoś interesuje. Na blog Rybińskiego patrzyłem też trochę spojrzeniem krytycznym, jako że niektórzy czytelnicy uczulili mnie, że delikatnie mówiąc często nie rozumieją do końca intencji profesora.
Czytając kilka artykułów napotkałem się na rzeczy, które muszę przyznać zbiły mnie trochę z tropu, nie tyle z punktu widzenia merytorycznego, ale profesjonalizmu i innych. Profesjonalizmu, jako że dochodzę do wniosku, że jest tam bardzo duży element nieskromnego chwalenia się. Niektórzy być może nazwaliby to snobizmem lub hard core PR. :-)
Ale na kolana rzuciło mnie stwierdzenie o charakterze i tonie, do tej pory przeze mnie nie spotkanego w świecie profesjonalnym. Otóz w artykule http://www.rybinski.eu/?p=2508&lang=all prof. Rybiński pisze:
Jestem na urlopie na Sardynii, ale mamy w domu gigantyczną plazmę na której oglądam Bloomberg TV i CNBC.
I ogarnął mnie pusty śmiech i konsternacja, bo od razu zacząłem się zastanawiać, co by było bardziej śmieszne? Czy to że profesor nadzwyczajny Szkoły Głównej Handlowej i były wiceprezes NBP chwali się że ma gigantyczną plazmę w domu na Sardyni, czy to gdyby pan profesor nie miał tej gigantycznej plazmy. I wychodzi mi, że to pierwsze.
A później znowu pisze:
Przepraszam za bledy i brak polskich znakow ale pisze na Blackberry na Sardynii.
Panie profesorze, who cares! Nie odbierając panu profesorowi dedykacji i zaangażowania profesjonalnego (jako że o pisaniu na Blackberry ze swoich wakacji wspomina również w innych artykułach), to nawet jeśli by to miało być na pustyni Kara-Kum, to profesjonalizm obowiązuje.
Błędy? Excusez-moi !
(przypomnienie autora: błędy w blogu można naprawić później, tylko wtedy trzeba byłoby zapomnieć o całym incydencie pisania na Blackberry z Sardynii :-( )
A przecież można było to naprawdę sprzedać dużo lepiej, z tym samym przekazem. Na przykład:
Jestem na urlopie w swoim cichym zakątku na Sardynii. Kilka dni wypoczynku, świeżego powietrza i pięknych widoków morza i zachodów słońca spowodowało, że moja dusza blogisty i potrzeby bycia na topie eurpoejskich wydarzeń gospodarczych wygrała. Po wielu zmaganiach się z wizją spokojnych, niezamąconych wakacji, wyciągnąłem wreszcie Blackberry, dotychczas głęboko schowanego na dnie walizki. I tak się zaczęła reakcja łańchuchowa. Będąc zapalonym snobem gadgetów i nowych technologii, od razu odpaliłem broadband link, aby przeprowadzić high-definition video conference z madame Laggarde na mojej gigantyczniej plazmie, która jest ważną częścią mojego virtual office. A reszta potoczyła się już sama: virtual conference na Apple, blogging, i telekonferencja z biurem w Warszawie. I tak to z reguły kończy się mój ‘zasłużony urlop’.
Panie profesorze, taki przekaz to bym jadł łyżkami! A jak bardzo byłby na czasie z pańskim webcastem, słusznie krytukującym niebezpieczeństwo dla Polski spowodowane brakiem innowacji technologicznych.
Ale niestety, muszę przyznać, że i ja też nie jestem innowacyjny z tymi słowami krytyki dla snobizmu pana Rybińskiego. Wystarczy poczytać komentarze do tego artykułu.
W każdym bądź razie proponowałbym aby pan profesor zmienił zakończenie w jednym z innych artykułów: „Nie będzie śmieszno, będzie straszno” na:
Będzie straszno, ale i śmieszno, a przy tym bez innowacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz