Kiedyś marzyło mi się aby przejechać cały łańcuch górski Appallachów. Są
to niewysokie, ale piękne stare góry, długości 2 500km, ciągnące się od Nowej
Funlandii w Kanadzie, do Georgii na południowym wschodzie USA.
Tak że jak już teraz jeżdżę na rowerze, to nagle mi się
to przypomniało. Ale Szlak Appallachów
to niebagatelne 3 500km. Tak że zacząłem mieć wątpliwości czy rower by to
przetrzymał. A zwłaszcza czy rowerzysta by to przetrzymał, i jak długo by takie
przedsięwzięcie trwało.
Na Apallachy trzeba jednak mieć co najmniej motor. Ale to
już nie w tym sezonie.
Tak że zacząłem szukać innych alternatyw na wyzwania i
długie wycieczki rowerowe.
Pierwszym kandydatem był znany szlak wzdłuż starego,
nieczynnego już kanału Chesapeake
i Ohio. Kanał ten miał w sumie 300km długości i ciągnął się od
Washingtonu D.C. do miejscowości Cumberland w Maryland. Zadaniem kanału było umożliwienie
żeglugi rzeką Potomakiem, która w tej części płynie na sporej różnicy wysokości
– 185 metrów, a po drodze są jeszcze groźne wosdospady – Great Falls.
Czyli moje wyzwanie to 600km, no bo rowerem trzeba
przejechać trasę tam i z powrotem. Oczywiście nie jest to wycieczka na jeden
raz.
Tak że wczoraj postanowiłem przejechać odcinek od Great Falls, Maryland do
Georgetown w Washinton D.C., pięknej dzielicy Washingtonu z mnóstwem pięknych
zakątków i uroczych restauracyjek.
DSC1827
Na tym odcinku trasy gdzie byłem wczoraj jest 21 śluz,
oczywiście dzisiaj już nie działających.
Tak że wczoraj przejechałem 23km tej trasy.
Oczywiście razy dwa, czyli 46km.
W sumie wczoraj dobiłem do 50km.
Tak że w sumie zaliczyłem 7.6% trasy. No i do
przejechania zostało mi 277km x 2.
Na zdjęciu jedna ze śluz.
Oto więcej zdjęć:
Piękne wodospady na początku mojej trasy w miejscowości
Great Falls. Jedna z przyczyn dlaczego musieli zbudować ten kanał.
W sumie wodospady w Great Falls to tylko około 35km
dojazdu od mojego domu.
Z tego punktu wyruszyłem do D.C.
A następnym razem prawdopodobnie wyruszę też z tego
punktu, ale w drugą stronę – na północ.
Na dole, już za wodospadami cicho i spokojnie. Ale to
tylko złudzenie, bo poniżej następne groźne wodospady.
W perspektywie obwodnica washingtońska I495 – Capital Beltway.
Jedna z najruchliwszych amerykańskich autostrad.
Jeżdżąc na tej autostradzie prawie codziennie, trudno
sobie wyobrazić, że tuż obok, w zasięgu ręki są takie piękne i ciche zakątki.
W większej części kanału, między śluzami nie ma wody
(śluzy zresztą też ruiny). Ale na tym zdjęciu, bliżej D.C. kanał jest
wypełniony wodą.
Wjeżdżając do Georgetown, Potomac jest już całkiem wielką
rzeką, nie przypominającą w ogóle wąskiej, rwącej rzeki w okolicach wodospadów.
A to zaledwie kilkanaście kilometrów w górę rzeki.
Po drugiej stronie miasto Arlington, już po stronie Virginii.
Panorama Potomaku.
Po prawiej
stronie słynny John F. Kennedy Center for the Performing Arts. Będąc tam kilka razy na różnych spektaklach, nigdy nie
omieszkałem w czasie przerw podziwiać wieczornej panoramy Washingtonu z tarasu
wychodzącego na wodę.
Po lewej stronie słynny Watergate complex – znany z
głośnej afery Watergate, która kosztowała Nixona prezydenturę.
Część kanału przechodząca przez Georgetown jest urocza. Kręcono
tam wiele znanych filmów. Kusiło mnie, aby tam pojechać. Ale przerażała mnie
droga powrotna więc postanowiłem wracać. I słusznie zrobiłem. Kiedyś przyjadę
tylko po to, aby pojeździć rowerem po Georgetown.
Jadąc w stronę Georgetown mój system kardiowaskularny był
na ostatnim wydechu. Wracając z powrotem, system się dobrze przewietrzył, więc
nie było większego problemu. Ale nie przewidziałem, że droga powrotna w górę
rzeki, była naprawde w górę – niby płasko, ale w góre.
To wykończyło moje nogi i ręce.
Po powrocie w miejsce gdzie rozpocząłem swoją wycieczkę,
byłem świadkiem akcji poszukiwawczej. Ktoś pewnie spływał w dół rzeki kajakiem
i nie dotarł, albo nie powrócił z jednego z wielu szlaków wspinaczkowych.
Widoczny na zdjęciu śmigłowiec US National Parks Police,
był całkowicie zagłuszony szumem wodospadów.
Po wypiciu wielkiej Pepsi w restauracji przy wielkim parkingu,
chciałem wsiąść na rower, aby dojechać do samochodu. Ale zrezygnowałem, bo nie
byłem w stanie przerzucić nogi przez siodełko.
Dopiero w domu zaczęły boleć na serio wszystkie mięśnie. Nawet
te, których myślałem że już dawno nie mam.