niedziela, 21 sierpnia 2011

Home sweet home, Warszawa - i to Gdańszczanin mówi?



Rozmawiałem ostatnio z Amerykaninem niepolskiego pochodzenia, który mniej więcej raz w miesiącu przyjeżdża do Warszawy w celach biznesowych. Ostatniego razu będąc w Warszawie, znajomy ten musiał wyjechać na Ukrainę; do Kijowa i Odessy.

Patrick skomentował, że wracając z Ukrainy do Warszawy czuł się jakby wracał do domu. Ukraina, mimo że oderwała się od Rosji, to oderwanie to w żaden sposób nie można porównać z metamorfozą jaką przeszła Polska. Abstrahując od sytuacji ekonomicznej Ukrainy, jej praktycznie nieistniejącej infrastruktury, katastrofalnego poziomu przemysłu i rolnictwa, Patrick stwierdził, że największą przeszkodą w rozwoju tego kraju jest niemoc społeczeństwa w wyzwoleniu się z mentalności okresu sowieckiego. Niestety uszkodzenie kręgosłupa kraju, jego witalności prywatnego sektora, niemocy w zmianie konceptu – że to pojedyncza jednostka ludzka, a nie skorumpowany system centralnego zarządzania jest źródłem rozwoju – uszkodzenie to jest praktycznie nie do naprawienia, przynajmniej nie w jednym, czy nawet w dwóch pokoleniach.

Rozwijając dalej myśl, Patrick twierdzi, że Warszawa jest bardzo przyjaznym środowiskiem dla przyjeżdżających obcokrajowców, przynajmniej on sam, praktycznie nie czuje się wyalienowany. Na pewno rutyna zrobiła swoje, ale według niego Warszawa ma tyle do zaoferowania, że nudzić się czy czuć się obco nie można. Hotele, restauracje, bary, rozrywki kulturalne, transport publiczny – wszystko to działa sprawnie i w sposób akceptowalny i niestresowy dla cudzoziemców. A oprócz tego, jeśli się łyknie trochę polskiego słownictwa i zwrotów, tak jak: „dzień dobry”, „dziękuje bardzo”, „ile kosztuje”, „Tyskie proszę”, i parę innych zwrotów, to operowalność cudzoziemca błyskawicznie rośnie.

Moje wrażenia też są bardzo zbliżone. Mimo stygmy i uprzedzenia do Warszawy, którą każdy Gdańszczanin nosi w sercu, muszę przyznać, że Warszawa w ciągu ostatnich 15 lat zrobiła wielkie postępy. Równe 15 lat temu przyjeżdżając do Warszawy jako przedstawiciel firmy amerykańskiej, miałem okazję trochę w Warszawie pomieszkać, a więc mam 15-letni punkt odniesienia. 15 lat temu, przykro było słuchać kolegów – Amerykanów, mówiących że Warszawa jest brudna, brzydka, i nieprzyjazna biznesowo, i że gdyby mogli wybierać, byłoby to ostatnie miejsce gdzie by chcieli przyjeżdżać. No i oczywiście szły same superlatywy na temat Pragi, Budapesztu, czy innych miast.

Ale to już należy do przeszłości. W ostatnich trzech latach, mając wielokrotnie okazję pobytu w Warszawie, stwierdziłem, że miasto to stworzyło osobliwy, kosmopolityczny klimat i że tętni bardzo intensywnym życiem, czy to w normalne dni, czy w weekendy. Restauracje, mimo że drogie są oblężone, a różnorodnością i jakością kuchni nie odbiegają od innych miast europejskich. Niezliczona ilość malutkich restauracyjek, dużo na zewnątrz. Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście tętnią życiem w dzień i noc. Bardzo dużo imprez kulturalnych, bardzo dużo aktywności młodych ludzi – Warszawa stała się młodym miastem. W przeciwieństwie do innym polskich miast, Warszawa wieczorem bardzo widocznie tętni życiem. W lecie jest bardzo zielono – Warszawa jest na drugim miejscu na liście stolic europejskich pod względem ilości terenów zielonych na głowę mieszkańca, wyprzedzają ją tylko Helsinki.

Pokomunistyczna brzydota Warszawy powoli rozmywa się w miarę rozwoju stolicy. Nie tylko przez budowę nowoczesnych dzielnic takich jak Kabaty, ale stare dzielnice warszawskie gwałtownie się przeplatają z wdzierającym się wszędzie nowoczesnymi (stal szkło i beton), budynkami mieszkalnymi.

Patrick odwiedził nowe muzemu Powstania Warszawskiego, które zrobiło na nim ogromne wrażenie nie tylko z punktu widzenia historycznego, ale również pod względem rozmachu przedsięwzięcia i sprawnej organizacji. Wszędzie widać zmiany – obecnie Muzeum Narodowe przechodzi gruntowną rekonstrukcję.

Nawet Kraków, do którego pojechałem na dwa dni, sprawiał wrażenie cichego, smutnego, opustoszałego miasta. Mimo tego że był to październik, i żaczki już wróciły na swoje nauki, to wcale nie czuło się tego sławnego ‘bohemian life’. Wydawało mi się wręcz, że washingtoński Georgetown bardziej tętni życiem studenckim niż Kraków.

Mój kolega, były Warszawiak mieszkający w USA pyta się... A żule są?... No i niestety musiałem go zmartwić. Przez ostatnie 15 lat bardzo skutecznie wytępiono warszawskich żuli. Nie uświadczysz ich na lekarstwo. Ostatnio widziałem kilku na Alei Niepodległości, i jeśli coś nie będzie wkrótce zrobione, aby ich wziąć pod ochronę, to jeszcze 5 lat i żule znikną bezpowrotnie z folkloru warszawskiego.

Czyżby stolica miała na punkcie honoru odzyskanie statusu Paryża Europy Środkowej?... Myślę, że jest na dobrej drodze.

A gdzie się podziała ta niesławna warszafka – epitet nadany mieszkańcom Warszawy przez Trójmiasto i resztę kraju za czasów PRL?
Myślę, że to określenie wciąż istnieje, ale środek ciężkości tego określenia przesunął się bardzo mocno z pozycji określenia bardzo niechlubnego i pogardliwego, w stronę określenia, które zaczyna mocno brzmieć jak zazdrość dla statusu i możliwości nowożytnego warszawiaka.

I tu chyba skończę, bo mnie wszyscy znajomi i przyjaciele z Trójmiasta o odejście od czci i wiary osądzą.

Brak komentarzy: