sobota, 7 lipca 2012

The Chesapeake and Ohio Canal – Wyprawa Rowerowa część II


Podejmując się tego nierozważnego kroku przejechania pięknej, ale długiej trasy rowerowej w Maryland (600km w dwie strony), oto jestem już po części II tej wyprawy. Część pierwsza została opisana w artykule Pierwsza poważna wycieczka rowerowa.

Wystartowałem z tego samego miejsca skąd rozpoczęła się moja pierwsza wycieczka, czyli z miejscowości Great Falls, Maryland, ale tym razem nie w dół rzeki Potomac w kierunku D.C. – Georgetown, ale w na północ, w górę rzeki.

W pierwotnych założeniach chciałem dojechać do miejscowości White’s Ferry, gdzie wciąż kursuje zabytkowy już prom przez Potomac – prom, którym się przeprawiam z Marylandu do Virginii, średnio 2 razy w tygodniu, jadąc do pracy, dłuższą ale przyjemną, bardzo malowniczą drogą. Sielankowa droga widoczna na tym zdjęciu zamieniła się później na bardziej trudniejszą, a gorący i wilgotny dzień zrobił swoje.



Ta część trasy, w porównaniu do poprzedniej do Georgetown była dużo spokojniejsza. Dużo mniej rowerzystów, oraz biegających i spacerujących. Ostatnie kilka kilometrów asfaltowej ścieżki do Georgetown, to wręcz istny Bike Bahn, gdzie trzeba było bardzo uważać na szybko jeżdżących wyczynowców. Tutaj było dużo spokojniej, dzięki temu przyroda również wyszła na drogę, jak widać na załączonym obrazku. Widziałem również wiele saren, jak również inną, nieoczekiwaną niespodziankę.


Rzeka Potomac w tej części swojego biegu jest bardzo malownicza. Ale bez wodospadów, tak jak kilka kilometrów poniżej. W dalszym ciągu ponoć bardzo niebezpieczna. Po drodze przeczytałem tablicę, że na tych kilkudziesięciu kilometrach, w ciągu ostatnich 20 lat na tym kilkudziesięcio kilpmetrowym odcinku utopiło się w sumie kilkaset osób: w wirach, progach rzecznych, wodospadach, etc.



A oto jeden z niewielu działających jeszcze śluz na tym kanale. Przy każdej śluzie stoi prymitywny „Lock House”, czyli domek śluzowego (prymitywny, bo w końcu kanał zbudowano 180 lat temu). Lock House jest z reguły zamknięty na cztery spusty. Ale niektóre z nich są odremontowane i można je wynająć na noc – podejrzewam że nietanio.



W tym oto miejscu rzeka Seneca Creek wpada do Potomaku. Byłem bardzo zaskoczony, że do tego miejsca na Potomaku jest tylko kilkanaście kilometrów od mojego domu, a w linii prostej jeszcze bliżej.

Na zdjęciu piękna panorama brzegu Virginii, gdzieś na wysokości miejscowości Sterling. Zaciekawił mnie potężny dom (mansion) widoczny na zdjęciu. Doszukałem się że jest do dom klubu golfowego Trump National Golf Club. A więc stara prawda, że podróze kształcą, bo przy okazji dowiedziałem się że Donald Trump zainwestował również w kluby golfowe. Ten klub golfowy to filia Washington D.C. jeden z kilku klubów golfowych Donalda Trumpa.

Następne zaskoczenie. W drodze powrotnej spotkałem w tym miejscu gościa, który stał blisko godzinę czasu w okropnym upale, zaczepiając każdego przechodzącego i rowerzystę, pytając się czy nie zgubił iPhona, którego znalazł na trasie. Po godzinie czasu zrezygnował i pojechał na policję aby zgubę oddać.


A oto most przez rzekę Seneca Creek.

Ten most oddzielał część cywilizowaną trasy od części mniej cywilizowanej. Za mostem ilość rowerzystów zmniejszyła się dziesięciokrotnie. Trasa zrobiła się trudniejsza, bo błotnista. Szybko się przekonałem jak błotnista droga rowerowa szybko wyciąga energię.

To moje ‘przechlapywanie się na błotku na Kentlands, które opisywałem w innym artykule można powiedzieć, że było niegodne wspomnienia. Mijający mnie rowerzyści, kobiety i mężczyźni byli niesamowicie uchlapani błotem. Ja wkrótce też dołączyłem do tego klubu.

Coś w tym musi być, bo zauważyłem, że im bardziej osobnik jest uchlapany i obmazany, tym większe zadowolenie na twarzy. Czyżby to było częścią jakiegoś rytualnego genu wrytego w naszą naturę ludzką, który powoduje doznawanie satysfakcji w zbraczaniu się i zabrudzaniu się?

A tego gościa o mało co nie przejechałem. Myślę, że byłby z tego faktu bardzo niezadowolony, a nie chciałbym mieć tego niezadowolonego gościa na mojej drodze. Podobno są nieszkodliwe, ale wolałem nie sprawdzać. Sama moja obecność go denerwowała, bo ogon wibrował bardzo szybko, tyle że nie miał grzechotki.

Niedaleko tego miejsca spotkałem ojca z kilkunastoletnim synem na rowerach. Byli już na trasie ładnych kilka godzin, ale nie przejechali zbyt wiele kilometrów. Nie było by nic szczególnego w tym spotkaniu, gdyby nie fakt, że syn był autyk (wg. słowników nie autysta, czy autystyk). Otóż Max potrafił jeździć, ale nie potrafił sam wystartować, tak że ojciec musiał go pchnąć. Ale niestety jak tylko Max się za bardzo rozpędził, to hamował nogami i cykl się zaczynał od nowa. Bardzo miłe i ciepłe spotkanie.

Tutaj w tym sielankowym miejscu nad Potomakiem wpadłem w panikę, że do domu daleko, a więc postanowiłem wracać. I dobrze, bo ledwo co dojechałem z powrotem do samochodu. Wilgotność, gorąco, i błotnista droga zrobiły swoje.

Złapałem tylko namiar na iPhonie, jako dowód, że tu byłem. Tak że tutaj byłem.

Technologia na trasie się przydaje. Gdyby się ktoś pytał, to jest aplikacja na iPhone na tą trasę rowerową. Jest ona przydatna, bo informuje ile zostało do punktu docelowego, jakie są po drodze atrakcje, gdzie jest woda, etc.
Poza tym, nawet jak się jest gdzieś daleko od cywilizacji, to zawsze można zmienić skalę na mapie, tak że zawsze jest optymistycznie blisko do jakiejś cywilizacji.

 Ale o technologii na trasie innym razem.

 
A oto mapka przejechanej przeze mnie do tej pory trasy Chesapeake Ohio Canal

Tak że 100km trasy zrobione. Jeszcze tylko 500km (w obydwie strony).


Brak komentarzy: