środa, 4 lipca 2012

Mała czarna społecznościowa™ - czy cierpię na bezsenność?


… pojawiając się o szóstej rano w lokalnym Starbucks? I to w dodatku drugi poranek z rzędu!

Ale nie tylko ja... wydaje się że inni również cierpią na bezsenność... młodzi, starzy, dzieci, różnej nacji i maści.

I nie dlatego, że wszyscy nagle stali się snobami ze Starbucks, i wszyscy o szóstej rano zapragnęli nagle świeżo zaparzonej kawy ‘blonde roast’, czy Caffè Misto, ale dlatego że potężny front burzowy, który przeszedł przez metropolię washingtońską w piątek wieczorem, 29 czerwca, który oprócz tego że był fatalny dla kilkunastu osób w rejonie, to również pozbawił półtora miliona obywateli ‘outside and inside the Beltway’ energii elektrycznej.

W sobotę wieczorem, moje polowanie na połączenie internetowe i gniazdko sieciowe z prądem było wydarzeniem surrealistycznym. Tysiące obywateli ruszyło na drogi z takim samym zamiarem jak ja. Starbucks, Panera Breads, i wszelkie inne coffee shops z WIFI i gniazdkami sieciowymi były oblegane przez desperatów, trzymających w garści komputery różnych maści, iPhones, Blackberry... czatujących, aby się podłączyć do prądu i do Internetu.

No bo dzisiaj my wszyscy obywatele nowoczesnego społeczeństwa nie potrafimy już egzystować bez Internetu. Dzieci potrzebują swoje Wii i playstations, dorosłym już nie wystarczy robienie dzieci, czy spędzenie romantycznych chwil przy świecach. Następuje jedna wielka panika... bo nagle zostaliśmy brutalnie odłączeni od świata, wtedy wpadamy w przerażenie i panikę, że nagle trzeba będzie przeczytać książkę, normalną gazetę, czy udać się do biblioteki.

A do tego poruszanie się na drogach, gdzie na tysiącach skrzyżowań nie działała sygnalizacja świetlna i gdzie wciąż leżą połamane drzewa, nie było takie proste.
I tu mnie zalała fala gniewu. Jechałem ulicą, która każdego roku jest zamykana po burzach. Przyczyna – zniszczona sieć energetyczna, zerwane linie wysokiego napięcia...

Czy po tylu latach, po tylu razach ktoś wyciągnie z tego wnioski?

Czy może ktoś wpadnie na ten genialny pomysł, że być może jest już czas, aby wymienić w miastach wszystkie napowietrzne sieci energetyczne i telekomunikacyjne? Miejska sieć energetyczna w USA to obraz nędzy i rozpaczy. Na starych drewnianych słupach zainstalowane jest wszystko! Linie wysokiego napięcia (13.7kV), sieć telekomunikacyjna, światłowody, tranformatory wysokiego napięcia, wyglądające jak kubły na śmieci. I wiszą tam takie cieżkie, grube kiście czegoś tam, bez ładu i składu, czekające tylko na pierwszy pogodowy kataklizm.

Przedwczorajszy krach sieci energetycznej stał się na dodatek w czasie okropnych upałów. Wracając w piątek z pracy z Virginii temperatura sięgała 40 stopni. Tak że brak energii elektrycznej, to jednocześnie brak zbawiennej w tym regionie klimatyzacji. Po dwóch dniach bez elektryczności, zrobiło się całkiem niekomfortowo wewnątrz domu przy wysokiej temperaturze i wysokiej wilgotności. Ciepło i wilgoć zmusiły mnie do ewakuowania się z sypialni na piętrze do living room na parterze, gdzie było trochę chłodniej. Noc więc była ciepła, wilgotna, cicha i ‘spooky’, jako że całe moje osiedle, i przyległe osiedla w Germantown w obrębie kilku kilometrów spowiły egipskie ciemności.

Z zadrością słuchałem miłego moim uszom pomruku generatorów spalinowych posiadanych przez garstkę szczęśliwców na osiedlu. Sam miałem taki generator. Generator kupiłem przed rokiem 2000, jako że straszyli, że w roku 2000 będzie totalny kataklizm, jako że przez ‘software glitch’ wyłoży się cała informatyka amerykańska, nie będą działać, banki, sklepy, szpitale, etc – czyli sławetny Y2K scare.
Był to naprawdę piękny generatorek. Mały, zgrabny, produkujący kilka kilowatów energii, pomalowany na piękne czerwone i żółte kolory – za jedyne $450.
Y2K się nie spełnił, ex-wife nie pozwoliła mi w na zabranie generatora czasie mojej wyprowadzki, bo stwierdziła, że jest to dla niej sprawa życia i śmierci... tak że egzystuję bezgeneratorowo.

Egzystuję, z nadzieją, że następny sezon burzowy nie przyniesie pogodowych ‘disasters’... aby zapewne za rok się dowiedzieć, że region washintoński został uderzony burzą stulecia... którąś z kolei zresztą.

Rozumiem klęskę żywiołową w 2004, kiedy to huragan Isabelle wszedł na ląd w Virginii i przewałkował się przez Maryland zostawiając za sobą ścieżkę olbrzymich zniszczeń, kiedy to transformatory na słupach (stupid!!! ale tanio) strzelały jak korki na odpuście, pozbawiając miliony obywateli energii elektrycznej.
Ale Isabelle nie była jedna, jedyna swojego rodzaju od wielu lat. Potem niestety przyszły następne ‘disaster’. Disaster, 2009, 2010, Snowmageddon, To 2011, i tamto 2012... 2013, ....

Electryczność przyszła po 48-godzinach. Ale niektórzy jeszcze i dzisiaj po czterech dniach wciąż są pozbawieni elektryczności.

Takie to moje pesymistyczne przemyślenia co do stanu energetyki USA. Kraj, który jest bezprzecznie liderem technologicznym, z którym żadne państwo na świecie nie śmie się porównać... nie może sobie poradzić z prostym problemem energetycznych lini transmisyjnych.

Brak komentarzy: