sobota, 24 września 2011

Technologia w polityce – Neutralność technologii, albo raczej jej brak

Ostatnia wiadomość z kilku dni, że prezydent Obama nominował wielu technologicznych gurus do różnych komitetów w jego administracji zmusza mnie do refleksji, czy i jakie powinny być prawa neutralności technologii w polityce.

Nominacje te, a zwłaszcza nominacja Dicka Costolo, prezesa firmy Twitter na pozycję szefa komitetu do spraw bezpieczeństwa sieci komunikacyjnych, nie napawają mnie optymizmem co do neutralności technologii w polityce. Zwłaszcza jeśli chodzi o social media, jakim jest Twitter o niebotycznym zasięgu i dostępie do informacji i ich odbiorców.

Już niektórzy krytycy administracji Obamy zaczęli się zastanawiać, czy w związku z tym Twitter mógłby się wmieszać w jakieś nieczyste manipulacje potężnym strumieniem danych, codziennie przepływającym przez serwery Twittera. Technicznie jest to bardzo możliwe, aby stworzyć cyber-aplikację, która by blokowała lub ograniczała informacje krytykujące administrację Obamy. Google definitywnie posiada takie możliwości technologiczne aby to zrobić, takie możliwości na pewno są w zasięgu Twittera.

Może to wszystko to po prostu dmuchanie na zimne, ale z drugiej strony, tak to już jest, jak się nie ma zaufania dla własnego rządu (czy kiedykolwiek powinno się mieć takie zaufanie dla jakiegokolwiek rządu?).

A z drugiej strony, to niby dlaczego rząd amerykański miałby mieć specjalne przywileje jeśli chodzi o tak zwany ‘conflict of interest’? W USA istnieje tysiące przypadków i możliwości, włączając giełdy amerykańskie, gdzie za naruszenie ‘conflict of interest’ można pójść za kratki. Czy rząd amerykański i Twitter powinni być z tego wyłączeni?
Według mnie, jeżeli Costelo chce działać w polityce, to powinien zrezygnować z funkcji CEO w Twitter. Nie można mieć w garści dwóch światów.

Generalnie rzecz biorąc, Internet jest wciąż bardzo nieuregulowany jeśli chodzi o bezpieczeństwo danych i zapobieganie nadużyć związanych z dostępem do danych. W tej kwestii, firmy telekomunikacyjne posunęły się jednak dużo dalej. Istniejące już od czasu administracji Clintona prawo CALEA (Communications Assistance for Law Enformcement Act), reguluje prawo, które pozwala na podsłuch rozmów telefonicznych lub transmisji danych, jeżeli jest nakaz prawny. Każde urządzenie telefoniczne, takie jak VoIP serwer ma Calea interface, które może być tylko uruchomione jeśli jest nakaz prawny.

Zresztą podobno wszystkie rządowe rozmowy telefoniczne, włączając rozmowy prezydenta, są nagrywane na żywo, i trzymane gdzieś w przepastnych skarbcach. Z reguły nagrania te nigdy w życiu nie ujrzą światła dziennego, chyba że jest nakaz prawny.

Internet jest wciąż bardzo daleko jeśli chodzi o neutralność (transparency). I Twitter nie jest wyjątkiem, z Dickiem Costolo na czele, maczającym palce w komitetach rządowych.

Miejmy tylko nadzieję, że Twitter nauczony doświadczeniem Google nie popełni żadnych głupstw. Lata temu Google złamało swoje święte prawo nieudostępniania swoich danych za żadną cenę bez względu na okoliczności. Ale i oni niestety złamali swoje prawo, chcąc wejść z wyszukiwarką do Chin, i ulegając rządowi chińskiemu, który jako warunek wpuszczenia Google do Chin, zażądał wglądu do danych Chińczyków. Google słono zapłaciło na całym świecie za ten akt utraty statusu neutralności.

Brak komentarzy: