poniedziałek, 26 września 2011

Prace i kryzysy

Od autora: jeżeli ktoś osądzi ten artykuł jako śmieszny i niedorzeczny, to będzie oznaczać, że artykuł ten odegrał przewidywaną rolę, jako że dzisiejsze światowe wydarzenia ekonomiczne są niczym innym jak totalną bzdurą, śmiesznością i niedorzecznością...

Ostatnio rządy wielu krajów poświęcają sporo uwagi kreowaniu nowych miejsc pracy. Zadanie to w założeniu ma małe szanse na skuteczną realizację, gdyż moim zdaniem jest błędnym podejściem do zagadniena.

Praca nie jest sama w sobie potrzebna, ale potrzebne są pieniądze ludziom którzy pracę mają wykonywać. Praca ma dać produkt na rynek. Wypłacanie zasiłku bezrobotnym załatwia sprawę na krótko, i w skali kraju powoduje obniżanie wartości jego waluty, skoro za wydrukiem pieniądza nie stoi krajowy produkt, który jest na rynku potrzebny.

Kapitalistyczne i jednocześnie demokratyczne państwo nie ma tu łatwego zadania, bowiem nie może administracyjnie nakazać właścicielom przedsiębiorstw zatrudniać więcej ludzi niż im aktualnie potrzeba. A potrzeba na pracowników jest ostatnio coraz mniejsza, bo rynek ma towary i zapotrzebowanie się zmniejszyło wskutek zmniejszonej siły kupna. Jest też wiele innych przyczyn, jak choćby słabnąca selekcja towarów, obniżenie jakości towarów, zmieniająca się moda, itp.

Przypomnijmy sobie, że niesławna gospodarka socjalistyczna, zwana inaczej „ekonomią niedoboru” gospodarka ta, ile by nie wyprodukowała, to wszystko sprzedano od razu na pniu, bowiem towaru było mniej niż nabywców, stąd też zakłady nie bankrutowały, nawet gdy produkowały towary słabej jakości, to i tak państwo dokładało, aby tylko zakład dalej istniał.

Sterowanie centralne pozwalało na rozwój krajowego przemysłu, a import uzupełniał tylko wieczne braki i to w małej, niewystarczającej ilości. Brak dewiz (walut zagranicznych) skutecznie hamowal import ze strefy walut wymienialnych, a to kreowało więcej pracy krajowej.

Teraz gdy postęp w wytwórczości zaspakaja zapotrzebowanie rynku o wiele szybciej, nie tylko spadają ceny wyrobów, ale potrzeba mniej ludzi do wyprodukowania czegoś, co dawniej wymagało wielu rąk na raz.

Przypomnijmy sobie, że wojny dawały okresowe zatrudnienie gospodyniom domowym, jako że kobiety produkowały: samoloty, statki, oraz inny sprzęt wojskowy, wszedzie tam gdzie był ogromny nakład ręcznej pracy, podczas gdy mężowie walczyli na wielu frontach. Zatrudnienie wynikało z potrzeby a zagrożenie dawało potrzebę.

Po wojnach występował niedobór rzeczy masowego użytku i produkcję przestawiano z wojskowej na cywilną. Wiele krajow odbudowywało się ze zniszczeń. Bezrobocie praktycznie nie wystepowało. Czyli praca było potrzebna, bo był znowu potrzebny produkt.

Teraz gdy ustały zagrożenia nie ma w ogóle potrzeby na zwiększanie zatrudnienia. Mamy wszystkiego w nadmiarze, nowe produkty szybko opanowują rynek. Import zalewa półki sklepowe. Państwo nie ma możliwości kreowania miejsc prac, bo nie ma takiej potrzeby dla zawalonego wszelkim towarem rynku.

Nie da się wyjść z kryzysu dopóki nie zacznie się zmieniać struktury zatrudnienia i konsumpcji, i to jednocześnie. Bo w dalszym ciągu celem zawsze będzie produkt a nie sama praca! Praca daje produkt, a potrzeba produktu kreuje zatrudnienie. Bez potrzeby produktu nie ma co mowić o pracy, chyba że przestawimy się na masowe stawianie piramid jak w Egipcie, dla upiekszenia krajobrazu, i jako wystawianie pomników bohaterom narodowym (lub rodzimym kacykom).

Warunki bytu i rownowagę na rynku można zbalansować, o ile skróci się czas pracy, dostosowując zapotrzebowanie pracującej części społeczeństwa do zadań jakich wymaga rynek.

Mówiąc prościej, nie ma sensu kształcić większej ilości fachowców w danej dziedzinie niż jest potrzeba. Bo nie można stworzyć armii złożonej z samych generałow, przedsiebiostw z samych mangerów, czy banków z samych prezesow.

Koncept światowego podziału stref produkcji na towary proste, produkowane w krajach Azji, i wyspecjalizowane, produkowane w ‘industrial’ strefie, wymagającej niewielkiej ilości specjalistów. No ale też skala zapotrzebowania jest całkiem inna. Powiedzmy w skrócie; za jeden samolot pasażerski Boeinga, można pewnie kupić parę milionow butów czy ubrań.... i to niekoniecznie tanich.

Wszyscy nawołują Greków do oszczędności i cięć budżetowych. Ale tak właściwie, to po co ma jakiś przeciętny człowiek zaciskać pasa i życ gorzej, jeśli teraz ledwie wiąże koniec z końcem, i jeżeli rząd UE wydaje miliardy na bezzwrotne pożyczki innym krajom? Dlaczego wcielono do Unii kraje, które dawniej jakoś sobie biednie żyły, a teraz po otrzymaniu miliardów Euro zaczynaja bankrutowac?

Dlaczego mamy ściskać ten pasek od spodni skoro nie mamy wojen, nikt na nas nie napada, nawet terroryści są w odwrocie, a w sklepach niczego nie brakuje?

A może zapisać Amerykę do Unii Europejskiej, bo tam daja pieniądze innym krajom bez szansy na zwrot? Gdzie może być lepiej?

Najpierw pożyczmy im, a potem oni pożyczą nam. I tak to metodą przelewania wody (pieniądza) z butelki do butelki systemu naczyń połączonych – zawsze któraś nich będzie pełna.....

Jeżeli ktoś komuś posprząta mieszkanie za 100 dolarów, a potem ten co juz ma posprzątane zrewanżuje się temu co mu posprzatał mieszkanie i też posprząta za 100 dolarow, to obaj mają posprzątane - i nikt nie pracowal za darmo!

Czy nie lepiej było by pracować zamiast 8 godzin dziennie tylko 5 godzin i osiągać tą samą wydajność pracy przy wysokich zarobkach, a resztę dnia latać po sklepach i wydawać zarobione pieniądze?

A tak naprawdę, to nikt nie wie o co tu chodzi i ja też nie wiem.......

Brak komentarzy: