sobota, 3 września 2011

Mała czarna społecznościowa™ - Nici życia; Przyzwyczajenia trzeba łamać siłą


Siedząc sobie w ulubionej kawiarence przy kawie, tak sobie myślę, że przecież nie tak dawno, ta sama kawiarnia w której teraz siedzę wydawała mi się obca i nieprzytulna.

A zaczęło się od tego jak nie tak dawno zamknęli moją ulubioną kawiarnię blisko mojego miejsca zamieszkania, bo przenosili ją kawałek dalej koło kina osiedlowego. Tak więc wiedząc, którego dnia jest dzień przenosin, wbiłem się w świeżą koszulę aby godnie przywitać moją nową sadybę kawiarnianą (ale samochodu nie umyłem). Zajeżdżam, a tam na pustym placyku jest wbita tablica i pisze że tutaj właśnie będzie przyszła kawiarnia.

Tak się okrutnie podłamałem, że z nerwów i złości zaczęło mnie ssać w żołądku, który domagał się kawy i bagielka z serkiem kremowym (cream cheese). Nie dałem więc za wygraną i w wielkiej desperacji postanowiłem pojechać na sąsiednie osiedle do tej samej kawiarni gdzie bywałem za dawnych czasów, a którą Starbucks podstępnie wydarł od mojej ulubionej sieci kawiarnianej – Seattle Best, tej samej w której mój starszy syn miał pierwsze publiczne koncerty muzyczne z jego zespołem. Po drodze okazało się, że tym osiedlu jest dużo więcej kawiarni, jak również kawiarnia z tej samej sieci, co na moim osiedlu, tylko większa i nowocześniejsza.
Tak więc wstąpiłem oczywiście, no bo jakby inaczej. Ale się rozczarowałem. To jednak nie to samo. Co prawda kawiarnia jest duża, nowoczesna i świeżo malowana, dużo stolików z prądem do podłączenia komputerów, ale jest jakoś tak łyso, inaczej. Obsługa nie ma żółtych zębów, bo sami młodzi i biel zębów bardziej się odbija od młodych, śniadych twarzy (sorry, ci którzy nie czytali fikcji literackiej mojego kolegi, nie wiedzą o co chodzi). Ale jest za to dużo stolików na zewnątrz.

Tak jak na samym początku dostawałem gęsiej skórki, że muszę tutaj przyjeżdżać, a nie do mojej ulubionej kawiarni, to teraz muszę przyznać, że ta odkryta kawiarnia jest fajniejsza, i jakby to kolega powiedział, lepiej udaje kawiarnię gdzieś tam na Cote d’Azur. A oprócz tego, okazało się, że to osiedle ma kilka innych bardzo fajnych i przytulnych kawiarenek, każda na inny nastrój.

Ale najbardziej obawiałem się wstępu na to nowe dla mnie osiedle, osiedle które leży na terytorium yuppies. Dla wyjaśnienia, yuppie to nikt inny jak osobnik w Polsce pogardliwie nazywany ‘japiszonem’. Nie znając bliżej yuppies, nie czułem do nich zbytniej sympatii. Ale po paru miesiacach wydaje mi się, że mam już inny pogląd na temat yuppies.
W każdym razie, tym wszystkim którzy mnie straszyli yuppisami, chciałbym oznajmić, że w ich kawiarni do której teraz chodzę, nie ma osobnego miejsca odgrodzonego konopnym sznurem od bardziej obskurnej reszty, a w tym ładnym miejscu będzie wisiała tablica ‘Nur fűr... – i symbol ugryzionego jabłka.

Ale na temat yuppies i różnic między polskim japiszonem a amerykańskim yuppie to już kiedy indziej.

....

Wracając po kilku dniach do tej niewinnej historyjki, poczułem się zbulwersowany tym co sam napisałem. Bo historyjka ta jest kolejnym dowodem, jak to człowiek potrafi wpaść we własne sidła przyzwyczajenia i tym samym zaprzestać dążeń do odkrywania nowych rzeczy. Gdyby nie fakt, że zamknęli moją kawiarnię, nie odkryłbym pewnie nigdy innych, fajniejszych, lub przynajmniej różniących się od siebie. I nie dowiedziałbym się na temat yuppies.

I tutaj powstaje pytanie: jaka to powinna być ta formuła, którą człowiek powinien zastosować, aby wciąż próbować coś nowego, łamać stare przyzwyczajenia, i odważnie wkraczać na terytorium, które na początku wydawało by się obce, groźnie i nieprzytulne.

Być może natura ludzka jest w ciągłej walce i w ciągłej równowadze ying-yang; równowadze starych przyzwyczajeń i nowych wyzwań?
A może nie ma równowagi? Lata temu, będąc dużo młodszym, człowiek za bardzo nie zastanawiał się nad za i przeciw wyjazdu na emigrację. Szybka decyzja, impuls, niesamowita wiara w siebie, w swoją młodość, i w możliwość pokonania wszelkich niewiadomych przeszkód.
I wiara w świat, że świat jest okrągły i dużo większy niż 322 tysiące kilometrów kwadratowych.

A dzisiaj? Czy naprawdę trzeba czekać aż nam zamkną kawiarnię?
Myślę że nie. Mam nadzieję że nie.

Bo każda nitka zdarzeń w naszym życiu ma swój początek i koniec. I każdy początek i koniec mają jedną wspólną cechę... że jedno i drugie trzeba wziąć w swoje ręce.

Brak komentarzy: