sobota, 19 listopada 2011

Podróże - Oasis of the Seas


Na ostatnią wycieczkę na Karaiby wybraliśmy się największym statkiem pasażerskim świata: Oasis of the Seas. Statek ten imponuje wielkością i wystrojem wszystkich pokładów. Kilometry korytarzy do kabin dla 5 000 pasażerów oraz 2 500 załogi.
W środku zbudowali potężne atrium – a właściwie miasto z Central Park w którym rosą prawdziwe drzewa i inna roślinność. Jest świeżo i przewietrzone, bo przepompowują olbrzymią ilość powietrza z górnego pokładu. Długi bulwar spacerowy. Trochę to wygląda jak potężna galeria handlowa z wieloma sklepikami, barami i kawiarniami. Na dole statku sztuczne lodowisko, gdzie ludzie jeżdżą na łyżwach. Na pokładzie siedemnastym znajduje się boisko piłkarskie i cały ośrodek sportowy: stoły ping-pongowe, sala gimnastyczna, water splash i wiele innych sportowych atrakcji jak na przykład ściana do wspinaczki, czy lina do zjeżdżania nad otwartą przestrzenią statku. Restauracji i barów jest 35, kilka z nich za dodatkową opłatą, raczej świecących pustkami, jako że trzeba tam dodatkowo płacić od $5 do $95, zaleznie od klasy danej knajpki.



Wind jest w sumie 12. Ogromna ilość kabin z balkonami. Balkony są zarówno zewnętrzne z widokiem na morze, jak i wewnętrzne z widokiem na Central park i bulwar, gdzie jest karuzela dla dzieci i mnóstwo tradycyjnych barów dla ‘starej Ameryki’.

Jeśli chodzi o część artystyczną, to są dwa teatry; jeden na dziobie „Opal Theater”, drugi na rufie „Aqua Theater”. W „Opalu” wystawiali widowisko „Hair Spray” – według mnie widowisko raczej mierne pod względem artystycznym. W Aqua Theater był wspaniały pokaz akrobatyczny gdzie skakali z wysokich pięter do basenu. I nawet chodzili po wodzie, bowiem dno basenu się podnosiło kiedy było trzeba. To widowisko było naprawde na poziomie akrobatyki wysokiej klasy cyrkowości. Widoczność znakomita, jako że dwa gigantyczne ekrany TV po obu stronach półkola amfiteatru umozliwiaja wgląd w każda scenę pod każdym kątem.



Na każdym deku coś się działo – różne konkursy i zabawy zbiorowe. Fotografowie nie byli nachalni, jeżeli ktoś wygrał jakiś konkurs, to mógł mieć za darmo zdjęcie z babką o najbardziej obfitych kształtach kobiecych, jakie można było znaleźć na całym statku – aż się zastanawiałem czy czasami nie zmienia się trend amerykański, w którym zawsze się lansowało chudziznę.
Promenada naokolo statku (jogging track) długa jak nigdzie na żadnym statku. Obejść dwa razy, to się czuje w nogach. Jedno okrążenie to prawie kilometr.

Organizacja: Odprawa pasażerska (embarking and disembarking) trwa naprawdę szybko. Terminal ma w miarę płaskie kryte korytarze jak na lotniskach, tyle że jest ich więcej. Z poziomu jezdni na ulicy wchodzi się na piąty pokład. Jest mnóstwo okienek, tak że wszystko trwa dosłownie 5 minut. Jedyna kolejka jest przy małej i ciasnej windzie, do której cisną się ci, którzy mają wielkie walizy, których nie moga postawić na ruchomych schodach.

Security w portach: Istna paranoja i wariactwo! 6 razy pokazywanie karty statkowej, kontrola jak na lotnisku, czy aby ludzie nie wnoszą żadnych alkoholi. Te zabierają i oddają dopiero ostatniej nocy, jak nasz likier Guavaberr, kupiony najtaniej pod samym stakiem na St. Maarten.

Odleglość pomiędzy jedna kontrolą, a drugą wynosi dosłownie 20 metrow. Wobec takiej ilości kontroli spodziewałbym się co najmniej 3 mocno uzbrojonych wartowników całonocnych na każdym korytarzu prowadzacym do kabin. A nie było zadnego. Kompletny brak wykończenia w tej procedurze.....

„Windjamer Marketplace”: To nazwa restauracji samoobsługowej na 16-tym deku. Tu muszę przyznać, że miejsca bylo dużo i nie było polowania na wolne stoliki jak na statku „Princess Cruises”. Samo jedzenie bardzo urozmaicone i dobre. Już po zejściu ze statku, żal mi gardło ścisnął, jak wspomniałem sobie wspaniałą konserwową rzodkiewką. Menu obiadowe było super.
Są też inne restauracyjki o nazwie „Opus” gdzie można szybko i dobrze zjeść. W każdej z nich może jednoczesnie zjeść 750 osób. Mimo tego kelnerów i pomocników jest tylu, że czeka sie bardzo krotko.

Brak komentarzy: