piątek, 8 lipca 2011

Avatar


Obejrzeliśmy z Irenką ten film jednym ciągiem, pomimo że to bardzo długi film. Efekt 3D znakomity, pomimo że oglądaliśmy w domu. Świetnie zrobione akcje w sensie ruchu i przestrzeni, a i ognia i dymu nie zabrakło!
Całkowite zwycięstwo sił prymitywnych acz spirytystycznych nad nowoczesnym, zaborczym, chciwym, skorumpowanym zmechanizowanym bestialstwem, które chciało tych Avatarczyków pozbawić piękna życia w okolicy drzewa, z którego spływał ten świecący makaron. Ten makaron, to okazało się że to były dusze ich przodków, oraz tych co nieustannie ginęli za wolność i demokrację, a żyli w harmonii z piekną przyrodą, w tych lewitujących, do niczego nie przyczepionych, obrośniętych zielskiem górach. W końcowej batalii to łuki przeciwpancerne zdały egzamin.
A czerwony ptaszek to przydał mu się bardzo. I te czarne cielaki też się zjednoczyły wobec zmasowanego ataku wroga i rozgromiły piechotę w paprociach tej pięknej dżungli..
Niepotrzebnie zginęła w helikopterze Rambina – ta co w serialu telewizyjnym Lost (Zagubieni) była negatywna, ale tu wykazała cechy bardziej ludzkie, stając po właściwej, słusznej stronie. I baba naukowiec Dr. Augustyna, bo jakoś wiedziała, że dżungla ma pod spodem coś na wzór sieci telekomunikacyjnej, i że wszystko tam razem połączone albo kablami LAN, albo przez Wi-Fi.
A główny bohater to się zavataryzował na samym końcu. A już myślałem, że on będzie kufa z braku powietrza.

Brak komentarzy: