sobota, 30 lipca 2011

Mała czarna społecznościowa - Knock, Knock... who isn't there?



Siedząc sobie na porannej kawie w jednej z washingtońskich kawiarenek, a raczej dużej kawiarni, gdzie nie tylko można wypić kawę, ale zjeść kanapkę, czy lekki obiad w porze popołudniowej, tak sobie myślę czy się czasami nie pomyliłem, i zamiast trafić do najzwyklejszej kawiarni, gdzie serwują w miarę dobrą małą czarną społecznościową, to jakimś cudem znalazłem się w jakiejs kawiarni firmowej (większość większych firm ma swoje kawiarnie).

Otóż gdyby ktoś się spodziewał, że w kawiarni zastanie grupkę na wpół ospałych osób, ratujących się środkiem zastępczym, czyli kofeiną, aby pobudzić na wpół zastygłą po nocy krew, to jest w wielkim błędzie. Od samego rana siedzą już typy płci obojga i tłuką zawzięcie w klawiatury różnej maści, albo namiętnie rozmawiają przez telefony różnej maści. I tak sobie myślę... mój Boże, czy ci ludzie powariowali? Czy oni nie mają domów? Albo czy im w firmach zabrali ich ulubiony ‘cubicles’? A więc co się dzieje?

Odpowiedź jest prosta. Jest to wynik trendu, który wdziera się bezpardonowo w korporacyjną Amerykę, a którego wielu managerów wciąż boi się panicznie jak ognia.... TELECOMMUTING.

Przeglądając polskie strony internetowe zauważyłem że niełatwo znaleźć dobre tłumaczenie tego słowa na język polski, a zdarzały się też bardzo ciekawe a całkiem wyskokowe definicje, tak jak: komutacja wirtualna, lub praca zdalna, a samo słowo zaliczone do kategorii „Informatyka”. Najlepsze polskie tłumaczenie określające telecommuting to: telepraca, praca z domu, przez internet.

Pochodzenie określenia telecommuting wywodzi się od słowa commuting, która znaczy codzienną podróż z domu do miejsca pracy. Można więc się domyślić że telecommuting to praca na odległość, bez potrzeby dojazdu do pracy. Z czasem słowo to nabrało głębszego znaczenia i dzisiaj bardziej znaczy... praca z miejsc innych niż biura firmy.

Również informacje na polskich stronach podają nieściśle, że jest to stosunkowo nowy koncept. Nie wiem jak dawno uprawia się telecommuting w aglomeracji washingtońskiej, ale ja uprawiam go w mniejszym lub większym stopniu conajmniej od 12 lat. Telecommuting w pewnym sensie jest odzwierciedleniem wyższej formy organizacji pracy w firmie, jako że rozliczanie pracowników odbywa się na bazie osiągnięć i stopnia wykonania zadania we wcześniej ustalonym terminie, a nie na zasadzie kiedy stukniesz kartę zegarową IN i OUT. Muszę zaraz dodać, że to wcale nie znaczy że firma uprawia telecommuting bo bossowie jakiejś tam firmy, idąc z postępem technologii zrezygnowali z kart zegarowych, zastępując ją programem komputerowym – takim komputerowym cerberem który pilnuje wszystkich i wszystko wie.

Powszechność telecommutingu różni się między stanami. Oczywiście najbardziej podatnym gruntem na telecommuting są wielkie aglomeracje, tak jak washingtońska, gdzie dużo jednak czasu zajmuje aby dojechać z domu do pracy i czasami można wsiąknąć w korek na przepełnionych autostradach. Tu w okolicach Washingtonu, jakoś tak się utarło, że wiele firm pozwala na 100% telecommuting w niektóre dni. W aglomeracji washingtońskiej takimi dniami są poniedziałki i piątki. I to się czuje na autostradach. W poniedziałki i w piątki autostrady są mniej przepełnione w godzinach szczytu.
(słyszałem dzisiaj, że czas dojazdu z Wrzeszcza do Gdyni, 12km, w godzinach rannych wynosił 45 minut, co sugeruje, że Trójmiasto stało się wielką aglomeracją?)

Ale koncept telecommutingu posunął się w USA już tak daleko, że nie jest on tylko odzwierciedleniem oszczędności czasu dojazdu do pracy, ale również odzwierciedleniem stylu życia i pracy. W każdym bądź razie ja uprawiałem telecommuting i w przypadkach kiedy moja odległość do pracy wynosiła 50 km i 35 minut dojazdu (jak dobrze poszło), jak również 6 km i 6 minut dojazdu. Tak więc mogą istnieć różne formy telecommutingu, jak również różne są pobudki dlaczego ludzie chcą uprawiać telecommuting. Oprócz formy klasycznej, gdzie telecommuting oszczędza czas na dojazdy, inną ważną przyczyną telecommutingu jest wirtualność niektórych prac. Praca wirtualna nie wymaga przywiązania do miejsca pojedynczego osobnika, czy wręcz całej grupy pracowników. Ale o pracach wirtualnych napiszę może innym razem.

Również pobudki osób uprawiających telecommuting mogą być różne. Tak jak pisałem w poprzednim artykule, jednym z trendów jest awersja przywiązywania się do fizycznego miejsca pracy. Takich też można od razu poznać w dzisiejszym porannym tłumku telecommuters w mojej kawiarni. Osoby te są ubrane jakby szły do pracy, ale po drodze wstąpiły do kawiarni, i posiedzą tutaj parę godzin pracując, zanim zjawią się w pracy. Osoby nieubrane, do pracy oczywiście nie pojadą. To co oni tutaj robią? Nie mogliby tego robić z domu? Mogliby, ale to z kolei jest wynikiem innego trendu społecznościowego, o którym może napiszę innym razem. No i są tacy, którzy oszczędzają czas na dojazdach, jak również młodzi rodzice, którzy na przemian zajmują się dziećmi, dzięki zaaranżowaniu możliwości pracy w pewnych dniach na mniejszych obrotach, bez potrzeby pokazania się w pracy.

Nie będę się za bardzo rozwodził nad tym, że telecommuting stał się możliwy dzięki rozwojowi technologii internetowej, bo jest to oczywiste. Internet zmienia nasze życie, jak też i styl pracy. Jeżeli widać mnie na komunikatorze yahoo, czy jakimkolwiek innym, to jest jednoznaczne, że pracuję i jestem osiągalny, czy jestem w biurze, czy nie. Dlatego pracując w firmach na stały etat, zawsze miałem osobne konto na skype na potrzeby prywatne. Logując się na konto, które używam w pracy jest jednoznaczne z przyjściem do pracy, nawet jeśli jest to późno w nocy. Istnieją też inne, ciekawe formy komunikacji przez internet. Już lata temu, zanim jeszcze świat nie zwariował na punkcie facebooka czy twittera, w jednej z prac używaliśmy aplikacji podobnej do twittera, ale to była jakby prywatna wersja twittera. Świetnie używało się tą aplikację właśnie w grupach. Osoby z grup logowały się na tą aplikację i ‘nadawały’ przez cały Boży dzień, co im ślina na język przyniosła. Bo w gruncie rzeczy natura ludzka jest interaktywna i człowiek lubi czuć przynależność do grupy. Resultat? Po zakończonym dniu pracy, każdy w grupie wszystko wiedział co się w grupie dzieje. Problemy rozwiązywało się ‘on the spot’, ilość toksycznych i bezproduktywnych meetingów, jak również częstotliwość odrywania się od pracy spadła o połowę (o toksycznych meetingach i odrywaniu się od pracy napiszę może kiedy indziej). I w tym przypadku również nie miało znaczenia, czy osobnik zalogowany do czata grupowego jest w pracy, czy gdzie indziej.

Czasami telecommuting doprowadza do zabawnych sytuacji. Otóż pewnego ranka, boss zagaduje mnie na yahoo messenger o dziewiątej rano:
... kompilujesz?
... kompiluję?
... to dobrze... czy możemy się spotkać za 5 minut, bo chcę omówić to i tamto?
... nie możemy
... dlaczego?
... bo jestem w gaciach i się golę

Albo inna zabawna sytuacja... Pracując w poprzedniej pracy, czasami jechałem do tej pracy dłuższą, okrężną drogą, bo akurat nie chciało mi się gonić po trzech autostradach. Wtedy to jedzie się pięknymi bocznymi drogami Marylandu, gdzie po drodze jest mnóstwo zalesionych wzgórz, rozległych pól z ranchami, gdzie biegają konie, a domy są otoczone feerią kwitnących azalii. Po drodze można było się zatrzymać przy stoiskach farmerów, gdzie sprzedawali świeżo zerwane pomidory, ogórki i brzoskwinie. Kulminacyjnym punktem była przeprawa promem przez rzekę Potomak, która płynie na granicy Maryland-Virginia, tym samym promem, którym przeprawiała się armia zbuntowanego południa, aby walczyć z wojskami konfederacji w czasie wojny domowej. Oczywiście prom od tej pory zmodernizowali, mógł zmieścić 30 samochodów, a ludzie nie musieli już ciągnąć lin, bo prom miał silnik. Czekając na prom, nagle ogłosili, że z przyczyn technicznych prom popłynie za 45 minut. A tam meeting czeka. Tak więc wysiadłem, poszedłem w krzaki, wyjąłem telefon i notebook i przeprowadziłem meeting na odległość. A grupa miała ubaw, że utknąłem gdzieś na promie na Potomaku, bo się skończyło paliwo Diesla, którym był napędzany silnik promu.

Telecommuting nie jest dla wszystkich. Jest to wciąż przywilej a nie wymóg. Niektórzy po prostu do tego się nie nadają, jako że nie mogą pracować efektywnie z domu, czy z innych miejsc niż praca. Również, telecommuting nie jest dla wszystkich bossów. Dla takiego bossa, który się trzęsie na samą myśl, że pracownik może surfować web szukając rzeczy nieistotnych czy prywatnych, telecommuting definitywnie nie jest akceptowalną formą. Ale o tym też może kiedyś indziej, kiedy to opiszę, jak to pięciogodzinny dzień pracy, czy duża doza wolności w pracy daje lepsze efekty niż styl ekonomów.

Jak zwykle elastyczność jest wymagana we wszystkim co się robi. Otóż pracuję sobie w domu pewnym późnym wieczorem nad prezentacją, którą miałem przedstawić następnego dnia na rannym meetingu z grubymi rybami korporacyjnymi. W pewnym momencie doszedłem do przerażającego wniosku, że jest kilka kluczowych problemów których nie rozwiązaliśmy w naszej grupie, i że na pewno one wyjdą na jutrzejszym meetingu. W przypływie przerażenia i desperacji wysłałem email do grupy o jedenastej wieczorem żądając meetingu na rano na 7:45, jako że meeting z grubymi rybami miał być o 8:30... Następnego dnia rano, już z daleka na korytarzu widziałem bossa, szczerzącego zęby w cynicznym uśmiechu, że taki to dobry kawał mi się udał, zwołując meeting o jedenastej wieczorem na wczesne rano. Ale z minuty na minutę bossowi mina rzedła, jak zaczęli pokazywać się członkowie grupy. Z sześciu osób, które dostało zawiadomienie, zjawiły się cztery osoby. Boss skomentował... kurde, w ciągu dnia jak kogoś potrzebuję to marne szanse aby go natychmiast znaleźć... ale jak trzeba to zaczną z kurami.

I poklepał sam siebie po ramieniu w wielkim zadowoleniu jaką to ma dobrą grupę.
 

2 komentarze:

Wacław Czech pisze...

Karol świetnie piszesz z lekkością i pasją jednakże Twoje artykuły są dosyć długie jak na moje możliwości percepcji. Jeżeli chodzi o odniesienie się do treści to mnie telecommuting nie zaskakuje, ponieważ już 50 lat temu moja mama i ja jako pomocnik uprawialiśmy home working, wówczas bez elementu Tele. Później też pierwsze praformy telecommutingu uprawiałem już pracując dla firm prywatnych, ale na tak zwany własny rachunek. Rozwój technologii komunikacyjnych usprawnił ten sposób świadczenia pracy. Ja nie jestem jego zwolennikiem ponieważ to ja jestem odbiorcą takiej formy pracy. Z mojego doświadczenia jako właściciela firmy , który zatrudniał pracowników w takim charakterze, stwierdzam że działania bez bezpośredniego kontaktu z grupą są mniej efektywne. Brakuje interaktywnej relacji pomiędzy członkami grupy. Weryfikacji pomysłów, wzajemnej edukacji, a wręcz rywalizacji. Pewnie znalazłbym jeszcze wiele negatywnych czynników takiego świadczenia pracy ot chociażby zjadanie własnego ogona ( niskie świadczenia emerytalne) itp., ale moim celem jest tylko podkreślenie że taka forma jest co najmniej dyskusyjna. Jeżeli chodzi o czas dojazdu do pracy to przez ponad 15 lat dojeżdżałem po ok. 1 h. W czasie dojazdu w komfortowych warunkach mogłem przez telefon załatwić mnóstwo spraw na które nie miałem czasu w firmie. Niestety ten czas przejazdu trzeba dodatkowo liczyć jako realny czas pracy.

Unknown pisze...

Wacek, dzięki za komentarz! Komentarze i interaktywność w dyskusji są warte więcej niż moje tysiąc dodatkowych słów.
Aczkolwiek wiem z różnych nieoficjalnych źródeł, że wielu fanów mojej pisaniny z niecierpliwością na kolejne kawałki, to rzeczywiście chciałbym uniknąc tworzenia niezręcznych sytuacji, aby delikwent(ka) czytali moje artykuły z latarką pod kołdrą, aby uniknąć komentarzy współmałżonka... ty gamoniu, cały dzień czekałam(łem) na ciebie, a ty teraz ślęczysz nad jakimiś bzdurami.
A co do Twoich ciekawych wypowiedzi na temat telecommuting to odpowiem przy okazji.