… pojawiając się o szóstej rano w
lokalnym Starbucks? I to w dodatku drugi poranek
z rzędu!
Ale nie tylko ja... wydaje się że inni również cierpią na
bezsenność... młodzi, starzy, dzieci, różnej nacji i maści.
I nie dlatego, że wszyscy nagle
stali się snobami ze Starbucks, i wszyscy o szóstej rano zapragnęli nagle świeżo
zaparzonej kawy ‘blonde roast’, czy Caffè Misto, ale dlatego że potężny front
burzowy, który przeszedł przez metropolię washingtońską w piątek wieczorem, 29
czerwca, który oprócz tego że był fatalny dla kilkunastu osób w rejonie, to
również pozbawił półtora miliona obywateli ‘outside and inside the Beltway’
energii elektrycznej.
W sobotę wieczorem, moje polowanie
na połączenie internetowe i gniazdko sieciowe z prądem było wydarzeniem
surrealistycznym. Tysiące obywateli ruszyło na drogi z takim samym zamiarem jak
ja. Starbucks, Panera Breads, i wszelkie inne coffee shops z WIFI i gniazdkami
sieciowymi były oblegane przez desperatów, trzymających w garści komputery
różnych maści, iPhones, Blackberry... czatujących, aby się podłączyć do prądu i
do Internetu.
No bo dzisiaj my wszyscy obywatele nowoczesnego
społeczeństwa nie potrafimy już egzystować bez Internetu. Dzieci potrzebują
swoje Wii i playstations, dorosłym już nie wystarczy robienie dzieci, czy
spędzenie romantycznych chwil przy świecach. Następuje jedna wielka panika...
bo nagle zostaliśmy brutalnie odłączeni od świata, wtedy wpadamy w przerażenie
i panikę, że nagle trzeba będzie przeczytać książkę, normalną gazetę, czy udać
się do biblioteki.
A do tego poruszanie się na drogach, gdzie na tysiącach
skrzyżowań nie działała sygnalizacja świetlna i gdzie wciąż leżą połamane
drzewa, nie było takie proste.
I tu mnie zalała fala gniewu. Jechałem ulicą, która każdego
roku jest zamykana po burzach. Przyczyna – zniszczona sieć energetyczna,
zerwane linie wysokiego napięcia...
Czy po tylu latach, po tylu razach ktoś wyciągnie z tego
wnioski?
Czy może ktoś wpadnie na ten
genialny pomysł, że być może jest już czas, aby wymienić w miastach wszystkie
napowietrzne sieci energetyczne i telekomunikacyjne? Miejska sieć energetyczna
w USA to obraz nędzy i rozpaczy. Na starych drewnianych słupach zainstalowane jest wszystko!
Linie wysokiego napięcia (13.7kV), sieć telekomunikacyjna, światłowody,
tranformatory wysokiego napięcia, wyglądające jak kubły na śmieci. I wiszą tam
takie cieżkie, grube kiście czegoś tam, bez ładu i składu, czekające tylko na
pierwszy pogodowy kataklizm.
Przedwczorajszy krach sieci energetycznej stał się na
dodatek w czasie okropnych upałów. Wracając w piątek z pracy z Virginii
temperatura sięgała 40 stopni. Tak że brak energii elektrycznej, to
jednocześnie brak zbawiennej w tym regionie klimatyzacji. Po dwóch dniach bez
elektryczności, zrobiło się całkiem niekomfortowo wewnątrz domu przy wysokiej
temperaturze i wysokiej wilgotności. Ciepło i wilgoć zmusiły mnie do
ewakuowania się z sypialni na piętrze do living room na parterze, gdzie było trochę
chłodniej. Noc więc była ciepła, wilgotna, cicha i ‘spooky’, jako że całe moje
osiedle, i przyległe osiedla w Germantown w obrębie kilku kilometrów spowiły
egipskie ciemności.
Z zadrością słuchałem miłego moim
uszom pomruku generatorów spalinowych posiadanych przez garstkę szczęśliwców na
osiedlu. Sam miałem taki generator. Generator kupiłem przed rokiem 2000, jako
że straszyli, że w roku 2000 będzie
totalny kataklizm, jako że przez ‘software glitch’ wyłoży się cała informatyka
amerykańska, nie będą działać, banki, sklepy, szpitale, etc – czyli sławetny
Y2K scare.
Był to naprawdę piękny generatorek. Mały, zgrabny,
produkujący kilka kilowatów energii, pomalowany na piękne czerwone i żółte kolory – za
jedyne $450.
Y2K się nie spełnił, ex-wife nie pozwoliła mi w na
zabranie generatora czasie mojej wyprowadzki, bo stwierdziła, że jest to dla
niej sprawa życia i śmierci... tak że egzystuję bezgeneratorowo.
Egzystuję, z nadzieją, że następny sezon burzowy nie
przyniesie pogodowych ‘disasters’... aby zapewne za rok się dowiedzieć, że
region washintoński został uderzony burzą stulecia... którąś z kolei zresztą.
Rozumiem klęskę żywiołową w 2004, kiedy to huragan
Isabelle wszedł na ląd w Virginii i przewałkował się przez Maryland zostawiając
za sobą ścieżkę olbrzymich zniszczeń, kiedy to transformatory na słupach
(stupid!!! ale tanio) strzelały jak korki na odpuście, pozbawiając miliony
obywateli energii elektrycznej.
Ale Isabelle nie była jedna, jedyna swojego rodzaju od wielu
lat. Potem niestety przyszły następne ‘disaster’. Disaster, 2009, 2010,
Snowmageddon, To 2011, i tamto 2012... 2013, ....
Electryczność przyszła po
48-godzinach. Ale niektórzy jeszcze i dzisiaj po czterech dniach wciąż są pozbawieni elektryczności.
Takie to moje pesymistyczne przemyślenia co do stanu energetyki USA. Kraj, który jest bezprzecznie liderem technologicznym, z którym żadne państwo na świecie nie śmie się porównać... nie może sobie poradzić z prostym problemem energetycznych lini transmisyjnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz