Ostanio kolega zapytał się mnie...
czy paneruję...
(od
autora: panerowanie to przesiadywanie bez celu w kawiarni – restauracji ‘Panera
Bread’).
Zastanawiając się nad tym pytaniem, doszedłem do wniosku,
że odpowiedź na nie jest trudna.
Wydaje mi się że na panerkę przyszedł kryzys. W moim
poprzednim okresie bez pracy, panerowanie było jakieś świeższe i
przyjemniejsze. Mogłem siedzieć godzinami z komputerem w garści, szukając
pracy, czytając, tłukąc w klawiaturę pisząc blogi. Nie czułem mijającego czasu,
często trzeba było wychodzić z lokalu, bo wyrzucali.
Dzisiaj jest jakoś inaczej. Jakoś ta panerka-poniewierka
jakby trochę straciła sens. Siedzę aby siedzieć. Patrzę na ludzi, i często jest
mi żal tych ludzi, dlatego, że widać marnotę tego padołu ziemskiego. Ludzie się
uśmiechają, ale pod maską uśmiechu widać zgorzknienie i masę zmartwień różnego
rodzaju. Oczywiście generalizuję, bo nie wszyscy są wewnętrznie smutni i
nieszczęśliwi. Zresztą, pewnie zawsze pewnie tak było, tyle że tego nie
widziałem.
Może moje dzisiejsze nastawienie jest bardziej
filozoficzne? Bardziej jako obserwator, a nie uczestnik?
Blogu też nie piszę. Dochodzę do wniosku, że aby pisać,
trzeba mieć nieustający pokarm inspiracyjny. Dawno już zresztą zauważyłem, że
bywały takie dni, że potrzebowałem dwóch, trzech sesji kawiarnianych aby
spłodzić artykuł do blogu. Taki wypracowany felieton był wymęczony i wymuszony
i często lądował w koszu. Ale były też takie dni, że pisanie szło jak burza.
Nie musiałem wymyślać scenariusza, nie musiałem zastanawiać się nad grą słówek.
To wszystko przychodziło skądś samo... z serca?
Kiedyś myślałem, że są artyści i że są pisarze – jakoś
nie zaliczałem pisarstwa do ścisłej sztuki artystycznej. Poezję natomiast zawsze
uważałem za sztukę.
Dzisiaj myślę inaczej. Pisanie jest sztuką artystyczną
ponieważ jest napędzane tymi samymi kryteriami co inne dziedziny artystyczne.
Pisanie wymaga aby się otworzyć, aby mieć chęć podzielenia się z swoimi myślami
z całym światem, często nie zważając na konsekwencje. Dzisiaj wyobrażam sobie,
że pisanie może być dobrym zastępstwem aktu teatralnego. Pisarz jest w pewnym
sensie aktorem, który często gra postacie zaobserwowane w życiu lub zupełnie
wyimaginowane. Pisanie jest w niektórych aspektach trudniejsze niż aktorstwo,
bo nie ma natychmiastowego sprzężenia zwrotnego, gdzie publika na żywym
przedstawieniu natychmiastowo dostarcza aktorowi oceny w postaci applauzu lub
krytyki.
Aby pisać, trzeba być osobą publiczną. Tak jak na
przykładzie moich synów, trzeba chcieć i umieć się cieszyć z prezentowania się
przed publiką... bycia ‘darling publiczności’. Trzeba być po trochu
egocentrykiem, narcyzem, potrafić napawać się samouwielbieniem i
samochwalstwem.
Niekoniecznie też prawdą jest to że aby pisać to trzeba
mieć tematy do pisania. Nawiedzony pisarz ma zawsze tematy do pisania, ukryte
gdzieś głęboko w czeluściach mózgu. Nie musi nawet wiedzieć, że je ma. Ale gdy
zajdzie potrzeba, to tematy same znajdą światło dzienne.
No i podsumowując... musi istnieć INSPIRACJA. Bez tego
ani rusz. Inspiracja może być różna i wielopłaszczyznowa. Właśnie wydaje mi się
że w porównianiu do okresu sprzed trzech lat inspiracja się wyjałowiła.
A czy czasami tak nie jest, że każda nowa reinkarnacja Inspiracji
jest dużo trudniejsza do osiągnięcia? No bo co można jeszcze nowego wymyślić? Nadchodzi
wtedy okres pytań, zastanawiania się, kombinowania, okres logicyzmu, emocjonalnego
trzeźwienia... ‘God knows what else’.
Ale to chyba normalne. Każdy autor, aktor, artysta, przechodzi
przez kryzys utraty Inspiracji lub Muzy. Taka to kolej losu.
Ale nawet w najgorszych ciemnościach zagubienia zawsze
jest nadzieja że Muza powróci. A jak powróci, to za każdym razem poprzeczka
idzie do góry... z reguły.
...
Wyżalając się koledze nad swoim
nieszczęśliwym losem utraty „moich Muz” i „losing the writer’s grip”, kolega
tak odpisał w swojej ripoście....
Pamiętasz jak Janko Muzykant siedzi pod
wierzbą i biadoli...
Mozart
umarł, Beethoven nie żyje... a i ja coś k... dzisiaj słabo się czuję.
Taaak... kolega ma rację. Bo to najłatwiej usiąść sobie
pod wierzbą i strugać swoją własną, żałosną fujarkę.